Skip to main content

Jest 5:30. Zmęczeni jesteśmy jak cholera, w końcu chodziliśmy całą noc po Paryżu. W ustach dalej mam posmak paskudnego francuskiego sikacza za kilka euro. Nigdy więcej francuskiego wina!. Do tego jeszcze całe pół godziny czekania na zimnie, zanim podjedzie nasz autobus na lotnisko Beauvais. Bilety mamy już zakupione (15 euro w jedną stronę, swoją drogą najdroższy odcinek naszej podróży :)). W końcu podjeżdża autobus, podróż na lotnisko potrwa około godziny, a więc mamy idealny moment na krótką drzemkę. Pozycja siedząca z plecakiem na kolanach, służącym jako poduszka, wcale nam nie przeszkadza – bułki z kotletem w środku ułożyły się znakomicie, wręcz anatomicznie jak materac z Mango.

Na lotnisku jesteśmy niewiele po 7. Jest już sporo osób oczekujących na loty. Upatrzyliśmy sobie ławkę i postanawiamy kontynuować drzemkę, niestety dalej na siedząco, jest zbyt dużo osób żeby się wyłożyc :). Samolot mamy dopiero o 11. Naszą uwagę zwraca bardzo gęsta mgła, ale szybko znajdujemy wytłumaczenie – dookoła same lasy i łąki, niedługo na pewno się podniesie i przerzedzi. Przebudziliśmy się o 10, trzeba iść się odprawić i tu czeka na nas bardzo przykra wiadomość. Nie mamy po co się odprawiać, ponieważ nasz samolot nie wyląduje z powodu gęstej mgły, został przekierowany na lotnisko zapasowe Charles’a de Gaulle’a w centrum Paryża. Klops, samolotu nie ma, nie mamy jak lecieć do Oslo i nie mamy co myśleć o reklamacji. Zgodnie z polityką linii Ryanair, możemy wybrać inny dowolny lot, ale! do tego samego kraju docelowego. W głowie szybko przeliczamy skąd taniej przyjdzie nam dostawać się do Polski, z Francji czy z Norwegii… Chodzimy od okienka do okienka i próbujemy dowiedzieć się czegoś więcej. Z Francuzami rozmawia się jak zawsze. Rozumieją po angielsku, umieją odpowiedzieć również w tym języku, ale tego nie robią, przecież francuski to język zrozumiały na całej kuli ziemskiej. Ehhh te zaszłości kolonialne. Nagle pojawia się światełku w tunelu, jutro o tej samej porze jest lot do Oslo i są 3 wolne miejsca, a więc uda nam się wcisnąć! Będziemy mieć 35 minut na przesiadkę wliczając w to przejście całego terminala i odprawę, ale może się uda. Technicznie wykonalne, musimy tylko wierzyć, że samolot wyląduje punktualnie. Tak tak, ten ichniejszy slogan – ołwer najnty persents flajts on tajm. Oby! Cóż, spróbować musimy, nie mamy nic do stracenia. Tymczasem, mamy całą dobę do zagospodarowania. Na dobry początek udajemy się do miejscowości nieopodal lotniska, w poszukiwaniu sklepu i posilenia się czymś odmiennym od buły z kotletem :).  Okazuje się, że weszliśmy w dziurę zabitą dechami, fryzjer, ubojnia i plantacje czegoś tam. Tu nic nie kupimy, idziemy na lotnisko po jakąś mapkę poglądową. Beauvais oddalone jest od samego lotniska o jakieś 7-8 km. Idealnie, niecała godzina marszu i dojdziemy. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy.

Miasto okazało się piękne, z zabytkami, a przede wszystkim z klimatem. I do tego wyszło słońce!

Naszym łupem padł Lidl, a w nim czekolada i sok :). Wędrując przez miasto na azymut, a noż coś się trafi, dochodzimy do pięknej XVI wiecznej katedry.

Zwiedzanie zostawiamy na później, na razie dziadki muszą usiąść na ławce, odpocząć i chłonąć wczesnowiosenne promyki słońca. Słońce szybko chyli się ku zachodowi, robi się zimniej, pora wstać i ruszyć dalej. Wchodzimy do katedry, naszym oczom ukazuje się ogromna przestrzeń, zgodnie z zamysłem gotyckich architektów, dach wznosi ku niebu.

Ateiści usiedli na ławce i siedzą, siedzieli tak przeszło godzinę. Później zrobiliśmy mały obchód po nawach, zatrzymując się na chwilę przy kilkuset letnich ołtarzach.

Spędziliśmy tu trochę czasu, pora wyjść zobaczyć resztę miasteczka i wracać na lotnisko.

I na koniec jeszcze jeden rzut oka na katedrę św. Piotra w Beauvais 🙂

Słońce chyli się ku zachodowi, a my wędrujemy z powrotem w stronę lotniska. Z wolna, leniwie, nigdzie nam się nie śpieszy, ehhh żeby zawsze mieć tyle czasu. Na lotnisko docieramy przed 20. Pora się zdrzemnąć, spacer trochę nas zmęczył. O 23 obudziła nas ochrona i poprosiła o opuszczenie terminala, gdyż lotnisko zostanie zamknięte na noc. A to niespodzianka! Pierwsze lotnisko, które jest zamykane na noc, a my właśnie potrzebujemy noclegu. W takiej samej sytuacji znalazło się około 30 osób, nasi niedoszli kompani podróży do Oslo. Połowa zdecydowała się na nocleg w hotelu, połowa, w tym i my, postanowiła improwizować. Piotrek podrzucił pomysł na poszukanie kartonów na których moglibyśmy spać, niestety w pobliżu żadnego kosza nie było :). Naszym łupem za to padł ogródek przed restauracją, a dokładnie pozostawione stoły i krzesła. Postanowiliśmy zaadaptować to na potrzeby naszego noclegu. Stoły złączyliśmy, iglakiem osłoniliśmy się od wiatru, wyciągnęliśmy śpiwory i szykowaliśmy się do drzemki. Było około -2 stopni i wiało, ale nasz „hotel” wydawał się być przytulnym miejscem, w końcu nasz!.

Pozostałe osoby początkowo patrzyły na nas ze zdumieniem, by po 5 następnych minutach zagospodarować każde jedno krzesło, każdy stół. Ciekawym patentem było wstawienie krzesła do zamykanej budki telefonicznej :). Wywiązała się rozmowa, w naszej grupce byli Holendrzy, Czesi, Hiszpanie, nawet Kenijczycy, którym chyba było najzimniej. Później okazało się, że w grupce jest też nasza rodaczka, zdziwił mnie trochę jej ubiór. -2 stopnie a ona w sandałach i w bluzie. Oddałem jej swój śpiwór, okazało się, że wraca z Argentyny, jest w podróży kilka dni, na domiar złego zagubili jej bagaż. Widać nasz pech jest niczym w porównaniu do losu Magdy. Uraczyła nas opowieściami o Patagonii, o zdobywaniu szczytów Andów i kulturze Argentyńskiej. Nie chciało nam się spać, oglądaliśmy zdjęcia i słuchaliśmy z zapartym tchem jak nasza nowa znajoma rzuca pracę na jeden miesiąc w roku i z uskładanych pieniędzy przemierza świat. Noc upłynęła mimo mrozu szybko. Robiliśmy kilka przerw na docieplenie, czyli stawanie na lampach oświetlających lotnisko, brzmi śmiesznie i dziwacznie, ale działało.

Nazajutrz o 11 samolot wylądował. Z nadzieją punktualnego lotu, polecieliśmy do Oslo. Plan szedł dobrze, zdążyliśmy nawet zrobić małe zakupy na lotnisku (tabliczka czekolady płacona kartą – 45zł :)). Szybka odprawa i niedługo siedzieliśmy w samolocie do Wrocławia.

Było dużo nerwów, było ciekawie, a przede wszystkim była przygoda!

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments